To będzie tekścik dla wszystkich tych, którzy tak
jak ja, nagle się obudzili i zachłysnąwszy się wiosennym powietrzem, nie
zważając na panujące warunki pogodowe, postanowili odkurzyć rower i, że tak
powiem – puścić maszynę w ruch.
Otwieram oko w sobotę. Patrzę - słońce. Myślę -
cudownie. Analizuję - e nie, nad czym się tu zastanawiać? Planuję? Co? Po
prostu wyciągnę rower z czeluści piwnicznych, wsiądę i fruuu jadę! Wiatr mi
włosy na każdą stronę wywija, słońce mnie oślepia( choć nie! Mam nowe sanglasy
HA!). Nogawka, choć bardzo chce to jednak się nie wplątuje w mechanizmy
pedałowo-napędnicze. Dzwonek dzwoni dzyń-dzyń. Hura jest suuuuper. A i
zapomniałam dodać, że w tym całym idyllicznym wyobrażeniu z godziny 9 rano było
idealnie ciepło i bezwietrznie. Choć nie - wiatr wiał, ale tylko w plecy
zwiększając przez to moja rowerową prędkość i aksamitną płynność pokonywania
asfaltowej nawierzchni.
Napakowana po brzegi radością 5 latka otworzyłam
piwniczne wrota i hmmm, gdzie jest rower? Czy ktoś wie? Widzę wiertarkę, bardzo elegancko poskładane w wielkim worze
zimowe odzienia(zupełnie przecież już bezużyteczne, przynajmniej przez 6
następnych miesięcy). Jest też telewizor( po 10 letniej przerwie, w czerwcu 2011
włączyłam telewizję z 120 kanałami i przez 10 minut skakałam po programach,
następnie zrobiłam power off i tak już zostało). Są też walizki( te się przydadzą
niedługo). O i jest! Kawałek różowej ramy wygląda właśnie jak mój rower! Tylko
jak go wyciągnąć spod choinki…W takich sytuacjach przydałby się mężczyzna. Ale,
że akurat go nie było więc sama przerzuciłam to drzewo o plastikowym igliwiu i
wydobyłam różową maszynę. Po wstępnych
oględzinach, które trwały 5 sekund i polegały na stwierdzeniu, że są 2 koła,
kierownica, pedały - zapadła decyzja: jadę! Trochę zaniepokoił mnie niski poziom powietrza w oponkach, ale wizja
szukania w piwnicy pompki automatycznie sprowadziła mnie na właściwe tory
myślenia. Nie można zrobić sobie w kole ciśnienia 8 atmosfer, bo amortyzacja jest
wtedy baaardzo słaba i każdy kamyk jest odczuwalny wiadomo na czym. Z takim nastawieniem wskoczyłam z lekkością
chyżej sarenki na wehikul i pruję do babci oddalonej ode mnie mniej więcej 15
kilometrów. Jest fajnie łiiiiiiii. Po 15 minutach swawolenia po asfalcie zaczym
odczuwać pierwsze ataki zmęczenia, wiatr z siłą tornada wieje mi w oczy i
naprawdę robi się kiepsko, no ale się przecież nie wycofam. Słowo dane babci,
co czeka i tęskni jest święte i choćbym miała mieć język na plecach i martwicę w łydkach to dojadę. Nie
jestem cieniasem, nie mam 100 lat i
pamiętam, że jeszcze pół roku temu kondycha u mnie jak dzwon była!
Jak ci pary w nodze brakuje, to cię muza uratuje!
Zupełnie nie przypadkiem miałam ze sobą magiczne urządzonko zwane mptrzykiem, a
w nim, już całkiem przypadkiem wgraną nową płytę Sofy o wielce mobilizującym
tytule Hardkor i Disko. Wcześniej miałam okazję przez chwil parę posłuchać
przelotem tej muzyczki w pieleszach domowych. Owy (p)odsłuch został jednak
szybko unicestwiony przez bezwzględne działania pewnego głosu, który
stwierdził: Łeh łeh nieeeeeee, dzisiaj to
nie będzie grało, nie nie nieeee! Jak głos powiedział tak też i zrobił.
Dźwięki Sofy zostały położone dosłownie i w przenośni. Ale może to i dobrze, bo
chyba cała płyta nie miałaby takiego energetycznego grzmotu, gdybym akurat przy
niej gotowała zupę, a nie wydawała ostatnie tchnienia pokonując wielką górę za
pomocą roweru! Nutki Sofy są proste, robią ums ums więc fani techno sobie
poskaczą, a ludki potrzebujące muzycznego wsparcia podczas sprzątania będą
zdecydowanie raźniej mopem machać. Ale jest też i gitarka, która z różową i
popową muzyką nie ma nic wspólnego. Wręcz przeciwnie, kiedy trzeba to chłopaki
uderzą w strunę z odpowiednią mocą. Całkowity misz - masz robi się wówczas, gdy
w jednej piosence oba te style się łączą. Jakbym miała sobie to wyobrazić to
wyglądałoby to tak jakby odziany w czarne skóry, długowłosy rokmen skakał na
trampolince, wymachując trzymaną w ręce
różową, magiczną różdżką. Teksty również na pierwszy rzut ucha nie powodują
utonięcia w głębiach metafor egzystencjalnych, ale po kolejnych przesłuchaniach
wcale też nie wydają się być ani głupie, ani banalne, a bardzo nawet prawdziwe.
Jadąc sobie przez lasy i pola zaczyna się automatycznie śpiewać:
Hej – podaj ten sprej, zrobię Ci włosy, nie
będzie tak źle.
Całkiem trywialne, zwłaszcza, że śpiewane falsecikiem. Ale potem jest o tym , że:
Ty
znów będziesz ładna a ja będę miły,
aż dochodzimy do momentu:
obrażenia wewnętrzne
nie są banalne
one są śmiertelne
choć niewidzialne
nie są banalne
one są śmiertelne
choć niewidzialne
I kto
się nie zgodzi? Można też dowiedzieć się czegoś o grawitacji na przykład:
Na orbicie się wylewa picie,
a w termosie to nie.
a w termosie to nie.
Bardzo cenna wiedza - tak mi się wydaje, z rodzaju
tych praktycznych. Zatopiłam się w tych dźwiękach i słowach poklejonych plasterkiem
zwykłej codzienności, gdzie mamy i miejsce na łezkę i na szaleństwo i na
poskakanie w dzikich rytmach i pogłaskanie kogoś żeby było fajnie. Może to
przez zmęczenie, może przez nadciągającą za mną wielką chmurę, z której zaczęło
już powoli kapać, a może dlatego, że po prostu dobrze się Sofy słuchało tak
szybko dośmigałam do Babci. Co więcej - dotarłam jednym kawałku, z uśmiechem na
buzi, wielce szczęśliwa, owszem zmachana, ale w skowronkach. I głodna… ale po to
jedzie się do Babci, żeby głodnym nie być;). Stara prawda, twarda jak kacze mydło;).
PS chciałam tylko powiedzieć, że dobrze jest
odwiedzić Babcię, ale trzeba tez od niej wrócić, a więc ponownie zdobyć się na
heroiczny rowerowy wysiłek. Bardzo pomocne są w tym te ciasteczka. Nie są
obłędnie słodkie, chrupią i stopień najadalości jest po prostu OGROMNY;)
Forsycjowe torowisko tuż przed przystankiem MEKSYK |
Takie widoki na wiosenną rzeczkę ma z pewnością żaba w trawie |
Ciastka Haps Haps ze słonecznikiem
Składniki:
1 i 1/3 szklanki mąki
1 szklanka płatków owsianych
kostka miękkiego masła
cukier waniliowy
kilka kropel aromatu do ciast (rumowy, waniliowy)
pół szklanki cukru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
ewentualnie szczypta cynamonu
Wykonanie:
Na dużej patelni prażymy płatki owsiane. Muszą być chrupiące, ale nie spalone dlatego konieczne jest częste potrząsanie zawartością patelni. Kiedy płatki będą już uprażone i wystudzone dodajemy je do mąki pomieszanej z proszkiem do pieczenia. Następnie dodajemy masło i resztę składników. Zagniatamy ciasto, które tak naprawdę zagnieść się nie da, lepiej powiedzieć, że ugniatamy składniki do takiego momentu aż wszystkie się połączą w misce. Na blachę rozkładamy papier do pieczenia i układamy na nim malutkie (wielkości orzecha laskowego) kuleczki utoczone z ciasta. Ciasteczka pieczemy w temperaturze 175-180 stopni przez ok. 12-15 minut. Po wystudzeniu i napełnieniu całego domu obłędnym zapachem ciasteczka można przechowywać w pudełku albo słoiku. Przypuszczam, że długo zachowują świeżość i chrupkość. Niestety nigdy nie udało mi się tego rzetelnie przetestować, gdyż znikały one ze słoika z prędkością światła.
Jeszcze chwila i słoik będzie świecił pustkami |
Haps Haps do buzi ;) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz