środa, 7 grudnia 2011

Grissini- chrupacz pierwszy i wcale nie ostatni !



Scenariusz na akcję pod znamiennym tytułem "grissini" jest niezmienny. Można powiedzieć, że nic przez cały  czas  się nie dzieje, napięcie wcale nie rośnie, jednak  warto poczekać do finału, który za każdym razem  jest zaskakujący i z nóg powala... dosłownie.
Zazwyczaj zaczyna się to tak:
Nadchodzi wieczór, lekki półmrok za oknem, wielki zamrok popracowy w umyśle. Niby nie ma się siły na nic, ale jednak coś by się porobiło, niby nie chce się po obiedzie jeść, ale coś by się skubnęło hmmm... Robi się tą setną herbatę, przechadza się po domu, mruczy się pod nosem  i ostatecznie trafia się z niewiadomych przyczyn do kuchni i zadając pytanie: A może byśmy coś pochrupali ? Następuje  wówczas pełna konsternacji cisza aż po moment, gdy z wielkim entuzjazmem zostaje wykrzyczana akceptacja tego wspaniałego przecież pomysłu. Cały powyżej opisany proces decyzyjny trwa około 4 sekund, ale wierzcie mi, czasami są to momenty przełomowe, kiedy to rozstrzyga sie przyszłość naszego  "domowego gospodarstwa", przynajmniej w perspektywie najbliższych kilku godzin. Przeniesienie myśli w czyn jest błyskawiczne i jeśli nie wiemy, co dokładnie zajmować będzie nasze  ręce i podrażniać kubki smakowe, to wybór jest oczywisty. Dwa porozumiewawcze spojrzenia, moment zadumy nad tym czy jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami drożdży, jeśli tak(połowa sukcesu  hurra) to  jeszcze  około 3 tajemniczych pomruków typu mmmmm? Hmmmm...  a może Mmmmm? Mhhmmmm ;), co w baaardzo wolnym tłumaczeniu znaczy: paluszki? hmm... A może paluszki? okej ;). Po kolejnym sukcesie osiągnięcia przełomowego kuchennego kompromisu bez padania jednego słowa możemy spokojnie koncentrować się na składnikach, których na szczęście za wiele nie ma, ale siła tkwi w prostocie. Wielokrotnie  hasło to będzie się powtarzać na łamach owegoż bloga, powiem więcej - póki nie stanie się kultowe jak na przykład: co masz zjeść jutro, zjedz dziś, albo co dwa czipsy to nie jeden, to uparcie i zawziętością pszczoły szukającej kwiatka w styczniu, będę je powtarzać wszem i wobec... No to powtórzę, na wypadek jakby to nie było jasne: SIŁA TKWI W PROSTOCIE. Zapamiętane? Na pewno, a teraz idźcie do szafki i sprawdźcie czy macie  takie składniki:
  • 475 g białej pszennej mąki 
  • 1,5 łyżeczki cukru
  • 1 łyżeczka soli 
  • 1,25 łyżeczki drożdży instant 
  • 3 łyżki oliwy z oliwek 
  • 275 g wody 
  • 3 łyżki ziaren sezamu 
  • 2 łyżki ziaren słonecznika
  • 2 łyżeczki suszonego oregano 
  • 1 łyżka kminku
  • 4 łyżki tartego sera żółtego
  • 1 łyżka grubych kryształków soli

Zagniatamy i ugniatamy   mąkę, cukier, sól, oliwę, drożdże i wodę, początkowo w misce potem już bezpośrednio w kontakcie z konkretnym stolnicowym podłożem. Wyrobioną ciastową kulę kładziemy do miski, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia.

Po godzinie dzielimy ciasto na tyle części ile mamy dodatków, które decydują o tym, w jakim czasie grissimi znikną z naszego talerza. Mamy do wyboru 3 tryby znikania: błyskawiczny, super szybki i "o już nie ma ?".
 Do każdej z części dodajemy składnik w postaci ziarenek lub sera i zagniatamy  w celu całkowitego zespolenia ziarenka z ciastem. To akurat zajęcie jest wielce monotonne, ale za to nastęnym punktem w programie jest :

robienie węży, a to brzmi już o wiele bardziej ekscytująco;)

Z ciasta urywamy po małym kawałku i po prostu wałkujemy w rękach do momentu, aż cieniutki wąż powstanie. Następnie układamy takiego delikwenta na blaszce pokrytej wcześniej papierem do pieczenia. Żeby wąż grissini ładnie  się świecił można go przed upieczeniem posmarować odrobiną oliwy  z oliwek i posypać jeszcze wtedy jakimś ziołem albo papryką w proszku. Pamiętajmy jednak o złotej zasadzie: W prostocie tkwi siła;)
Pozostaje nam tylko piec paluszki w temperaturze 200 stopni przez około 15-20 minut.  W tym czasie możemy po raz kolejny wykazać się trudną sztuka mediacji i negocjacji podczas wyboru filmu towarzyszącego spożywaniu paluszków grissimi. Można też na przykład przygotować się na to, że w trakcie seansu i zatracenia się całkowitego w gryzieniu po ogonie paluszkowego węża, może też przyjść moment, kiedy to gardło dopominać się będzie kropli ożywczego napoju (nie chcę niczego sugerować, ale najwięksi koneserzy i znawcy tematu twierdzą, że niezastąpiona jest tu pewna odmiana Coli, zwłaszcza tej coca). Warto więc przygotować jakieś szklaneczki z płynami na wypadek, gdyby trzeba było popić palucha (w żadnym wypadku nie mylić z zalać robaka). Minęło 15-20 minut. Oszałamiający zapach całkowicie nas obezwładnia, nie ma potrzeby więcej się rozpisywać, proszę film włączyć i zaczynamy chrupanie.

najpierw blade węże a potem gotowe grissimi :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz