Najdziwniejsze rzeczy potrafią się ludkom przyśnić. Albo odwrotnie, to ludki śnią o zdarzeniach i przedmiotach, o których w realnym świecie nie śmieliby nawet pomarzyć. W zasadzie nie jest to istotne, czy to my wybieramy sny czy one nas, ważne, że coś tak nierzeczywistego, czasem na granicy absurdu, a czasem genialności zdarza się w naszym życiu. Szkoda, że dzieje się to akurat w momencie, kiedy oko mamy zamknięte, a świadomość dryfuje nad nami jak kolorowy balonik na cieniutkiej wstążeczce.
Myślę sobie, że to nawet i lepiej. Im bardziej nasz sen jest nieprawdopodobny, tym, być może, bardziej nieprawdopodobne i barwne mogą być nasze pomysły i kreatywne rozwiązania w świecie rzeczywistym. Jeśli ktoś mi nie wierzy, to przypominam, że całkiem niedawno pukano w czółka wszystkim tym, którzy marzyli o locie w kosmos, swobodnym porozumiewaniu się nawet miedzy kontynentami bez wychodzenia z domu, o uwiecznianiu chwili za pomocą maszyny, kwitując takie pomysły jednym zdaniem: chyba ci się przyśniło! A i owszem! Przyśniło się! Teraz już nikt nie wyobraża sobie życia bez telefonu, który dodatkowo ma wbudowany aparat i kamerkę.
Myślę sobie, że to nawet i lepiej. Im bardziej nasz sen jest nieprawdopodobny, tym, być może, bardziej nieprawdopodobne i barwne mogą być nasze pomysły i kreatywne rozwiązania w świecie rzeczywistym. Jeśli ktoś mi nie wierzy, to przypominam, że całkiem niedawno pukano w czółka wszystkim tym, którzy marzyli o locie w kosmos, swobodnym porozumiewaniu się nawet miedzy kontynentami bez wychodzenia z domu, o uwiecznianiu chwili za pomocą maszyny, kwitując takie pomysły jednym zdaniem: chyba ci się przyśniło! A i owszem! Przyśniło się! Teraz już nikt nie wyobraża sobie życia bez telefonu, który dodatkowo ma wbudowany aparat i kamerkę.
Zapewne śnią mi się przeróżne cuda, niestety rzadko o nich pamiętam, albo są to niewielkie strzępki wielkiej kolorowej wizji, która wraz z otwarciem powieki uderza w murek mojej racjonalności i pac-pac pęka jak mydlana banieczka. Bardzo lubię sobotnie i niedzielne poranki, kiedy leniwie można pokontemplować nad jajecznicą i kawą i poopowiadać sobie sny, albo przynajmniej to, co udało się z nich zapamiętać. Mam niewątpliwe szczęście, bo mój współtowarzysz weekendowych śniadanek należy do tych ludków, którym wyobraźnia wprost szaleje i pozwala galopować przez noc na rączym ślimaku po najbardziej zarośniętych paradoksem i niezwykłością polankach. Lot wanną ponad miastem też był wizją spektakularną, przy której wszelkie pomidory, szczypiorki i serki kilkakrotnie spadały mi z ze śniadaniowej kanapeczki.
Ale ja też miałam sen. Troszkę był on inspirowany historią na faktach autentycznych, a także muzyką, której nikt poza 2 ludkami na świecie nie słyszał. Nocna wizja koncertu, gdzie dźwięki płyną z rurek, wykonawcy są niemal niewidoczni, a wszędzie panuje mrok o przedziwnym, błyszczącym, laserowym błysku. Ech. Wydaje mi się to niesamowite tym bardziej, że z dnia na dzień pamiętam coraz mniej. Wyobraźcie sobie wielka scenę, która jak wyspa wyrasta sobie na morzu miejsc dla publiczności. Wokół sceny ustawione są wiaderka różnej wielkości, a do każdego z nich dopięte są mikrofony o naprawdę kosmicznych czasem kształtach. Nad każdym wiaderkiem wisi rura albo kilkanaście rureczek o różnej średnicy przepływu.
Na scenie ustawiony jest też fortepian wyglądający jak niekończący się blat z klawiszami, przy którym ustawione jest krzesełko na kółeczkach. To dzięki niemu swobodnie mogę jeździć i przemykać paluszkami po najbardziej nawet oddalonych klawiszach. Na scenie jest jeszcze ściana elektronicznych pudeł z odblaskowymi, pulsującymi kabelkami i pokrętłami. Od czasu do czasu coś w tej gęstwinie mignie, zaświeci się – to mój śniadaniowy opowiadacz panuje nad ta górą sprzętu i jest tak naprawdę głównodowodzącym całego koncertu. A nie to nie do końca jest prawda. Pojawia się tez enigmatyczny konferansjer, który każdy utwór stara się zaanonsować odpowiednio. Niestety składnia, jaką ów pan operuje jest chyba z innej galaktyki i oprócz kosmitów mogą ją zrozumieć ewentualnie delfiny i nietoperze. Po kilku utworach nie budzi on ani swoją dziwną fizjonomią ani sposobem wysławiania zdziwienia wśród publiczności.
Najważniejsza jest jednak muzyka, która wydobywa się właśnie z rurek przy towarzyszącym akompaniamencie najdłuższego fortepianu na świecie i miliona elektronicznych pudełek. Głównym instrumentem są na początku kropelki wody kapiące z rurek do wiaderek. Krople, kropelki, a czasem wodospady wody spadające z hukiem do wiaderek. Plum, plum, plum, chlast, plusk kap, kap, kap plum, cyt, cyt, chlup. Czasem oprócz wody do wiaderek zaczynają z rurek kapać małe igiełki, kulki, gwoździe i śrubki. Efekt plumkania jest zwielokrotniony, czasami woda z wiaderek zalewa mikrofony i zaczyna się prawdziwy spektakl iskier i pirotechnicznych efektów.
Można powiedzieć, że wszystko płynie do momentu, kiedy z wiaderek zaczyna już wypływać woda. Mimo zapamiętałego uderzania w klawisze fortepianowe zauważam to i po prostu kończę grać. Wstaję od fortepianu i znikam. To samo robi mój kolega z zespołu. Gasi ostatnie iskrzące pudełko i ucieka. Z rur przestaje kapać woda, a publiczność się rozchodzi. Nie ma bisów, wszystko jasne. Koniec;).
Absynt - czyli zielona wróżka, a w zasadzie już jej nie ma. |
A po piołunówce nie śni się o parówce;) |
Zastanawiałam się jaki przepis dołączyć do takiej historii. Żadne ciastka i inne chrupacze tu nie pasują. Najbardziej na miejscu są jednak różnego rodzaju trunki wyskokowe, po których po pierwsze dobrze się zasypia, a po drugie całkiem fajne rzeczy mogą nam się przyśnić;)
Wermucik z limonką pijemy wtedy, gdy świeci słonko
Na ciepłą wiosnę i gorące lato zdecydowanie polecam coś lekkiego, przyjemnego i orzeźwiającego jak górski potoczek. Do takiego drinka konieczna jest:
Limonka
Cytryna
Pomarańcza
Grapefruit
Wermut/martini
Woda gazowana
Lód
Wysoka szklanka albo kieliszek do czerwonego wina
Owoce kroimy w plastry i nieco rozgniatamy. Dodajemy do połowy objętości szklanki wermut, dodajemy ok. 50-100 ml wody i wrzucamy na końcu lód. Mieszamy i jest fajnie ;)